Zastanawiając się nad pierwszym swoim wpisem uznałem, że
czas działa wyłącznie na moją niekorzyść. Po pierwsze szkoda go marnować na
wymyślanie pomysłu, a następnie jego twórcze rozwinięcie, skoro na wyciągnięcie
ręku leżał gotowy już temat (cokolwiek beznadziejny ale zawsze). Po drugie
szkoda skończyć jak Joseph Grand. Po trzecie wreszcie czynię ten wpis z powodu
ultimatum jakie otrzymałem od mojego „szczęścia”: albo wpis do końca tygodnia albo kasuję bloga!
Dlatego już na wstępie proszę o uwzględnienie, że jestem Waszym
Hektorem drogie Czytelniczki i Czytelnicy – postaram się walczyć i umrzeć godnie za Waszą
możliwość czytania kolejnych wpisów Ani. Zatem do dzieła. A dla tych co mają jakieś złudzenia co chciałem przekazać załączam link poniżej....
Tematem dzisiejszego wpisu jest „mój kicz” . Czyli MÓJ. Czyli KICZ. Coś tak swojego, że nie jestem w stanie się tego wstydzić. Coś tak przerysowanego, że zostawiony na chwilę znalazłbym co najmniej kilka sposobów aby, nadać przedmiotowej scenie pozory logiki. Coś tak głupiego, że gwarantowane jest pierwsze miejsce wśród odpowiedzi respondentów Strasburgera. Tylko czy to mi przeszkadza, skoro ta jedna scena zawsze gdzieś skrobie od wewnątrz mój kawałek sznurka między uszami? Otóż nie przeszkadza. Celem uszczegółowienia dodam „mi” – czyli mi nie przeszkadza.
Przejdźmy do rzeczonej sceny – co jest w niej najważniejsze?
BUT. Tu akurat sprawa jasna – osobnik którego buty widzimy to nie byle kto. W
sumie to nawet całkiem poważne „kto”. Fakt, że widzimy buta – a nadmienię, że oko kamery nie ukrywa przed
nami żadnego detalu rzeczonego obuwia i do tego jeszcze zwalnia tempo do
poziomu pozwalającego nawet mniej uważnym widzom na podziwianie średnio wykonanego „glancu”, daje nam pretekst do chwilowej gonitwy myśli. Ostatnia
która mi przychodzi do głowy – czyli pierwsza którą teraz czytacie jest
powiązana z Anią. Otóż kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz w życiu od razu wpadłem
w te niebieskie oczy, jak śliwka w kompot, jak orzeł na niespodziewającą się
niczego owieczkę, jak deszcz muskający zalegające w pyle ziarno kaktusa… STOP
(wpis o tym jak się całkowicie pogrążyć korzystając z homeryckich porównań
pozostawię na kiedy indziej). Chwila Yogi dla wymazania fatalnego wrażenia...
PLAY - jej koleżanka poproszona przez Anię o ocenę
mojej osoby powiedziała, że kiedy nie wiadomo co o kimś sądzić należy dokonać
oceny jego butów – a jej (koleżance)
spodobało się moje obuwie. Tak więc fakt, iż marnuję kolejne cenne sekundy
waszego życia (chyba że odpuścicie świadome/-i, że dalej nie będzie przecież lepiej)
zawdzięczacie mojej chwilowej pasji do pastowania. Nadmienię, że mój but (nawet oba) w czasie tego
spotkania był brązowy (dla mężczyzn) lub w trzech czwartych drogi pomiędzy ceglastym a cynamonowym
z domieszką ecru (dla kobiet), a nieożywiony bohater naszej sceny jest czarny, black
a nawet Schwarz i chyba nawet niewypastowany…
Dalej czytają tylko
zatwardziali Akolici oraz nowonarodzone Neofitki – i vice versa.
But, but, but… co może robić but, aby na jakiś czas zostać w
naszej pamięci? Buty animowane mogą bez końca kopać psa Pluto w tyłek, buty
magiczne mogą zamienić ciamajdę w bohatera, a ten konkretny robi coś
prozaicznego… depta. A przecież
ostrzegałem, a ludzi z dysleksją nawet OSZCZEGAUEM, że w tym wpisie nie ma co
liczyć na lot Ikara. Tu jest tylko miejsce na bardziej przyziemne loty. Takie
jak ten poniżej.
But depta kwiaty. O, znowu wylałem wszystko z mlekiem matki - czy jakoś tak. Chciałem was chwilę potorturować,
co może podeptać but (na pewno może podeptać moje marzenie o dobrze napisanym wpisie), ale przecież
powoli trzeba zmierzać do meritum. Tu na pomoc wzywam Karola i jego 100 polek i
polaków. Jakie kwiaty może „podeptać but”? Czekam na odpowiedzi:
--
Wasz pierwszy strzał?
- BUŁAWNIK WIELKOKWIATOWY – ZERO
Druga szansa?
-KOSACIEC SYBERYJSKI – dalej ZERO
Trzecie podejście…
-PIĘCIORNIK GĘSI – jest PIERWSZY PUNKT
Dobra, nie bijcie już… RÓZE, CZERWONE RÓŻE – takie w pudełku…
kto sprzedaje kwiaty w pudełku? Pewnie jakiś kwiaciarz pomyślicie… Ma te swoje
kwiaty w pudełkach i nasz bohater do niego podchodzi i mówi tym swoim
melodyjnym głosem: poproszę metrowe
pudełko z kwiatami.
Kwiaciarz do niego: jakieś konkretne kwiaty?
Bohater: Metrowe pudełko.
Swoją drogą ta scena mogłaby być boska, gdyby dodać ją do filmu.
Ja szczerze spodziewałbym się czegoś takiego.
Ale ale … nasz blog jest o książkach filmach, grach
planszowych i fantastyce.
Dlatego koniec przedłużania, koniec „pitu-pitu”, żegnamy
dygresje, i zapraszam do MOJEGO KICZU.
Sebastian
(wpis o tym jak się całkowicie pogrążyć korzystając z homeryckich porównań pozostawię na kiedy indziej) - zdecydowanie czekam, Sebastianie, aż wstawisz taki post :D
OdpowiedzUsuńGeneralnie to przeszłam przez niezłą fazę dezorientacji i szukałam tego buta już w scenie o Hektorze :D Ale coś mi się kojarzyło z tymi kwiatkami i czarnymi butami (btw. brąz to brąz, jaki ceglasty? #rozróżniamkoloryjakfacet xD) :D Trafiłeś w jeden z filmów, które akurat oglądałam - a Ania wie, że to wyczyn :D
Poza tym Ania nie odważyłaby się usunąć bloga, bo miałaby mnie na głowie (i pewnie pół Mini Maratonów) :D Ale dzielny Hektorze, stój na straży :D
Do każdego wpisu potrzebne jest natchnienie. Poza tym jaka to by była niespodzianka, gdybym od razu sugerował o czym będzie kolejny post. Oczywiste jest też, że potrafię się kompletnie pogrążyć bez uciekania się do starożytnych technik literackich. Dlatego jeżeli natchnie mnie na kolejny wpis to będzie o makijażu. Sky.
Usuń